Może już nie będzie tak dramatycznie jak ostatnio, ale mam wrażenie, że może to posłużyć, za ciekawy poradnik dla tych, którym zdarzy się coś podobnego. Metodę tą można roboczo nazwać "na zamęczenie"...
Puk. Puk. - Dzień dobry, możemy porozmawiać ? - Chyba musimy, niech Pan siada. - Na pewno została już pani poinformowana o przykrym incydencie z wczoraj ?! - Oczywiście, że tak. Co pan sobie wyobrażał ?! Przecież my się na bieżąco informujemy o tego typu sprawach. Chociaż muszę przyznać, że jeszcze się nie spotkałam z tego typu zachowaniem - Rozumiem, że postawiłem państwa, i samego siebie, w bardzo niezręcznej sytuacji, i bez względu na konsekwencje chciałbym bardzo przeprosić... -Przeprosiny to jedno, ale nie zmienia to faktu, że wykonał pan tylko nieco ponad połowę wymaganego stażu i szczerze mówiąc będzie pan musiał znaleźć jakiś dobry powód, żebym nie skreśliła pana z listy słuchaczy... - Rozumiem. Z przyczyn ode mnie niezależnych musiałem podjąć pracę zarobkową, która kolidowała z nauką w gimnazjum. W dniu, w którym miałem się spotkać z panem obserwatorem, pani pod której byłem opieką wyjechała na matury, więc nie mogłem ustalić z nią ewentualnego terminu odrobienia zaległych godzin, a jednocześnie chciałem załatwić już wszelkie formalności związane z praktykami dlatego też zdecydowałem się na uzupełnienie dzienniczka na własną rękę. Oczywiście bardzo negatywnie rzutuje to na moją osbę, ale jednocześnie nie chciałbym aby to niefortunne wydarzenie przekreśliło moje dotychczasowe lata spędzone tutaj, dlatego też zwracam się z uprzejmą prośbą o możliwość rehabilitacji. - Rehabilitacji ?! A co pan proponuje ? - Chciałbym prosić o przedłużenie mojego okresu zaliczeniowego do momentu wypełnienia wszystkich godzin. - Powiedzmy, że się zgodzę. Jak pan chce to zrobić w miesiąc, zwłaszcza, że jak pan twierdzi, pracuje pan. - W ostateczności, jestem gotów na jakiś czas wziąć bezpłatny urlop, aby tylko nie tracić całego roku... - Ale zupełnie inaczej bym z panem rozmawiała, gdyby w ten sam sposób rozmawiał by pan ze mną przed środą. - (tu troche mnie poniosło) Gdybym mógł cofnąć czas na pewno bym tak zrobił. Działałem pod wpływem chwili, i niestety nie jestem w stanie tego odwrócić, chciałbym przynajmniej wyjść z tego z twarzą... - Wie pan dobrze, że mam wszelkie podstawy, by te piękne deklaracje wyrzucić do kosza, ale niech pan walczy. Daje panu czas do końca maja i proszę zacząć dojrzalej myśleć o swoich sprawach. Mam nadzieję, że już nie będziemy musieli się spotykać. - Też mam taką nadzieję. Bardzo, bardzo dziękuje. (nieomal kłaniając się w pas)
Po wyjściu otrzymałem więcej smsów i przeprowadziłem więcej rozmów tel ze znajomymi niż podczas całego miesiąca. Większość mocno zdziwiona tym, że nie usłyszała o jakiejś spektakularnej klęsce i tym, że możliwe było dogadanie się z kobietą, z którą spotkanie zawsze było ostatecznością i z reguły kończyło się gorzkimi łzami u niewiast, tudzież poważnym kryzysem tożsamości u garstki mężczyzn. Co cię nie zabiję, to cię wzmocni w tym wypadku pasuje jak ulał. Mimo wszystko wolałbym się już tak nie hartować.
Czuje się prawie tak dobrze jak po golu Smolarka z Portugalią na dwa... dwa... DWA ZERO ! (przyp. Szpaku). Wszystko za sprawą wydostania się z bagna tak poważnego, iż resztki przyzwoitości nakazywałyby zachłysnąć się całym tym szambem i czekać na nieuniknione konsekwencje, ale przyzwyczajony do tarzania się w tym co nie zawsze przyjemne dla powierzchowności postanowiłem powalczyć i - przynajmniej chwilowo - udało sie ! Dzień prawdy przeciąnął się, aż do tygodnia a całe zło mojej sytuacji (podobnie jak całe zło tego świata) spowodowane było przez kobietę. Co prawda jedna z przedstawicielek płci pięknej postanowila zlitować się nad moj indolencją metodyczną, dzięki czemu zaliczyłem kolokwium prawdy - ale miało się to okazać miłymi, złego początkami.
- Ja to panu uznam, ale oboje wiemy, że to jest nieuczciwe w stosunku do osób, które poważnie podchodzą do nauki tutaj. - dodała uszczypliwie, wpisując zaliczenie do indeksu, ja zaś przytaknąłem bezmyślnie i grzecznie podziękowałem, skrycie napawając się kolejnym sukcesem na mej drodze do wyższego wykształcenia.
Później miała być formalność tj. spotkanie z obserwatorem i przekazanie mu dokumentacji rozwoju mojej kariery zawodowej tj. dzienniczka praktyk. Jak łatwo się domyślić, patologiczne lenistwo nie pozwoliło mi na odbębnienie wszystkich wymaganych godzin (z wymaganych 120 zrobiłem nieco ponad 60), postanowiłem więc podopisywać sobię co nieco tu i ówdzie, niezwykle precyzyjnie podrabiając podpis tych i owych. Cały plan zaś dokładnie przemyślałem. Spotkanie z obserwatorem odbyło się przy okazji kontroli koleżanki z grupy, zaś ja wpadłem do gimnazjum niby przy okazji coby załatwić wszystkie formalności. Podrobiony podpis również nie był dziełem przypadku, gdyż wybrałem nauczycielkę, która akurat wysłana została na matury do pobliskiego liceum, więc odpadło ryzyko bezpośredniego kontaku obserwatora z wyżej wymienioną. Co prawda przy sprawdzaniu opisu lekcji troche się zdziwił, że wg. tego co napisane zdarzało mi się pracować z trudną młodzieżą nawet i po 7 godzin dziennie, ale ze śmiertelnie poważną miną odpaliłem, że "czasem trzeba się poświęcić" i zadowolony z siebie począłem robić plany na przekonywanie promotora do wzięcia przykładu z pani z metodyki i pana obserwatora i umożliwić mi zamknięcie semestru zimowego. Niedoczekanie. Gdy już wszystko zmierzało do szczęśliwego finału obserwator postanowił zaczepić nauczycielkę u której praktykuje koleżanka.
- Pani Basiu, czy Tomek mógłby dzisiaj zrobić u pani jeszcze 4 godziny, to będe mu mógł od razu zaliczyć cały rok ?
- Yyyyy... Dzisiaj nie bardzo mogę, mam zaraz ważne spotkanie w pracy - począłem nieudolnie zmyślać na poczekaniu.
- To pan ma jeszcze czas na prace ?! - z nieukrywanym podziwem zapytał obserwator, ale nie zdążyłem odpowiedzieć, bo 'zła kobieta' przejęła inicjatywę.
- Jak to cały rok ?! Nie widziałam go chyba od miesiąca ! Proszę zobaczyć. Ja tutaj prowadzę wykaz ich obecności. O ! Widzi pan ?! Ostatnio był przed Świętami Wielkanocnymi ! Tutaj już wszyscy praktykanci są na finiszu, a on jeszcze do połowy nie dociągnął !
W tym momencie wszystko potoczyło się błyskawicznie i trochę jak w złym śnie. Tj. nie bardzo wierzysz, że to coś dzieje się naprawdę, ale na wszelki wypadek jednak próbujesz się obudzić. Nie tym razem. Najchętniej zrobiłbym coś bardzo nieestetycznego swojemu oprawcy, gdyby nie fakt, iż aby przyniosło to oczekiwany rezultat musiał bym przy okazji wyrżnąć cały skład pokoju nauczycielskiego, a to w tym momencie przerastało moje możliwości. Popatrzyłem więc tylko na panią Basię jakbym chciał powiedzieć : 'Wiem gdzie mieszkasz głupia psito !' ale jako, że nie byłem w posiadaniu tej jakże cennej informacji to chyba nie byłem wystarczająco przekonywujący, by ta przeprosiła i szybko wycofała się ze stawianych mi zarzutów. Obserwator zdrowo się wkurwił, tym że dał się tak łatwo oszukać.
- Panie Tomku. Co to ma znaczyć ?!
- Eeeee.... - wycedziłem elokwentnie
- Zaraz wracam do kolegium i będziemy musieli pomyśleć nad postępowaniem dyscyplinarnym. Prosze się jutro zgłosić w Kolegium o 13. Dowidzenia
- Dowidzenia - odpowiedziałem jakbym nie mógł się już doczekać. Po czym spakowałem swoje rzeczy. Narzuciłem kurtkę i ostentacyjnie pierdolnąłem drzwiami.
CDN, bo mi autobus na Igry ucieknie
Dzień prawdy przede mną. To, że w ciągu dłuuuuuuugiego weekendu nie zszedłem na zawał, albo inną konsekwencję nadciśnienia tętniczego to nieomal cud, ale skoro do tej pory się udawało to jeszcze i dzisiaj zarwę noc, bo sterta wymagająca powtórzenia przed kolokwium ostatniej szansy jest więcej niż pokaźna. Tym co w sobię naprawdę cenię jest reakcja organizmu na stres.To jest, że im bardziej przytłaczają mnie faktyczne (a nie wynajdowane na siłę przez moją skomplikowaną osobowość) problemy to tym lepszy mam humor i nastawienie do życia, a gdyby nie wspomniane materiały do wkuwania to w obecnym stanie niechybnie stałbym się duszą towarzystwa na każdej imprezie. Tak poza tym chciałbym jeszcze zauważyć, że w ostatniej notce udało mi się przewidzieć lekturę obowiązującą na maturzę, a skoro tak dobrze mi idzie to niech wszystkie roczniki 88 (swoją drogą te dwie cyfry sprawiają, że o swojej maturze zaczynam myśleć jak o wydarzeniu z minionej epoki) przygotują się na list do przyjaciela opisujący wrażenia z wakacji, albo każdy inny list plus rozprawkę o wyższości dużego miasta nad wsią (jakby Wam przypadkiem nie poszło to zawsze możecie, za drobną opłatą (w ostateczności mogą być dobra luksusowe (tj. piwo Karpackie albo wódka Wyborowa, dziękuje) skorzystać z pomocy kwalifikowanego anglisty, nie ma za co). Więcej grzechów nie pamiętam...
Skoro już tak zacząłem o Nietzschem, to jego innym ciekawym aforyzmem był ten o poetach, którzy bezwstydnie eksploatują własne emocje. Ostatnimi czasy, coraz częściej odnoszę wrażenie, że i ja mógłbym zacząć handlować swoimi odczuciami, choć dzisiaj będzie gratisowo, bo czego się nie robi dla fanów :
Bar "Pod Żyrafą" ; tuż przy Stadionie Śląskim. Mocno podchmielony młodzieniec, wrzuca kolejne monety do szafy grającej. Po przesłuchaniu całej serii mocno hardcorowych kawałków Metallici, Slipknota, Korna i tym podobnych, podlewany mocnym piwem w oparach słabych papierosów nieszczęśnik pada na stół. Swojego czasu na playliście doczekuje się Kostek Yoriadis i zaczyna się. Co najwyżej niebanalna piosenka o niespełnionym uczuciu nabiera nagle autobiograficznych właściwości. Jakkolwiek abstrakcyjnie do tej pory brzmiący termin "złamane serce" jest jedynym jakie w tym momencie pozwala określić stan ducha nieszczęśnika. Odczucie zarezerwowane dla 14 latków, których koleżanka nie zaprosiła do namiotu podczas wakacyjnego obozu, rodzi się w liczącym blisko ćwierćwieku istnieniu, którgo ktośtam nie zaprosił do dzielenia radości i smutków codziennej egzystencji. Zaczyna się od wszechogarniającego poczucia chłodu, którego zwieńczeniem są drgawki porówynywalne do skrajnego wyziębienia, albo silnej choroby alkoholowej. Kolejny etap jest bardziej metafizyczny i polega na uciekaniu myślami w różne przypadkowe wspomnienia, których jedynym wspólnym mianownikiem jest ich skrajnie negatywny charakter. Wtedy do głosu dochodzi melancholia, która każe nieco poużalać się nad sobą, to zaś sprawia, iż psychika zwycięża fizyczność i stworzenie ludzkie zaczyna wilgotnieć. A kiedy głos w tle pyta o wartość człowieka bez Boga w sercu, subtelny płacz zamienia się w absolutnie niekontrolowane szlochanie. Już nie tyle wszystko płynie, co wszystko spływa. Całe zło tego świata, które od - nie pamiętam kiedy - postanowiłem dźwigać na swoich barkach, zostaje bezpowrotnie zrzucone. Dogłębne katharsis i mentalne oczyszczenie stają się faktem. Zażenowani i zdziwieni klienci baru udają, że nie widzą mentalnie złamanego człowieka, choć tak naprawdę ich percepcja nie może być ani trochę dalej od rzeczywistości. Z perspektywy kilku godzin to jedno z najlepszych doświadczeń jakie mi się kiedykolwiek przytrafiło, zaś niezdolność do płaczu uważam za najważniejszy powód dla którego brzydcy żyją o blisko 10 lat krócej niż piękne. Nie wiem czy to bardziej z wyrachowania, czy z chęci ratowania własnej dumy, ale już nigdy nie zakwestionuje męskości płaczącego faceta. Po czymś takim może już być tylko lepiej, bo jak mawiał Wieszczu, w którejś tam części Dziadów :"Kto nie zaznał goryczy nie razu..." ten nie ma co liczyć na to co najlepsze na tym i po tym najlepszym ze Światów. Już się nie mogę doczekać...
Mam wrażenie, że wszystko dookoła mnie dzieje się jakby obok. Przeklęta percepcja każe widzieć wszystkich dookoła jak postaci, którym ktoś napisał scenariusz, z którym ja sam już doskonale się zaznajomiłem. Kolejne upomnienia o to by zamknąć w końcu semestr zimowy są nie tyle ostrzeżeniem przed faktyczną możliwością skreślenia z listy studentów, co uatrakcyjnieniem widowiska, które i tak skończy się happy endem. Wchodzenie w bliższe kontakty z płcią przeciwną już nie są motywacją do pracy nad samym sobą, a jedynie powtarzaniem pewnych schematów zachowań tj. nawiązanie kontaktu wzrokowego, uśmiech, wymiana uprzejmości, postawienie drinka i poczęstowanie papierosem (po upewnieniu się, że "wybranka" pali, ale ostatnio wybieram tylko te "niezdrowo się prowadzące" więc i ta nieprzewidywalność odpada) i zapytaniem o plany na wieczór. Oswojony ze strachem przed światem, nauczyłem się wykrywać go u innych i wykorzystywać dla własnych potrzeb. Z drugiej strony zmiana stylu życia wydaje się zadaniem zbyt skomplikowanym, lub zbyt nieprzyjemnym do tego abym chciał cokolwiek w swoim zachowaniu korygować. Dogłębnie przestudiowany Nietzsche pisał o odwadzę do tego by znieść samotność własnych myśli, ale zapomniał dodać, co należy zrobić, gdy i ten stan świadomości człowiekowi spowszednieje. Wszystko płynie.