Mam wrażenie, że wszystko dookoła mnie dzieje się jakby obok. Przeklęta percepcja każe widzieć wszystkich dookoła jak postaci, którym ktoś napisał scenariusz, z którym ja sam już doskonale się zaznajomiłem. Kolejne upomnienia o to by zamknąć w końcu semestr zimowy są nie tyle ostrzeżeniem przed faktyczną możliwością skreślenia z listy studentów, co uatrakcyjnieniem widowiska, które i tak skończy się happy endem. Wchodzenie w bliższe kontakty z płcią przeciwną już nie są motywacją do pracy nad samym sobą, a jedynie powtarzaniem pewnych schematów zachowań tj. nawiązanie kontaktu wzrokowego, uśmiech, wymiana uprzejmości, postawienie drinka i poczęstowanie papierosem (po upewnieniu się, że "wybranka" pali, ale ostatnio wybieram tylko te "niezdrowo się prowadzące" więc i ta nieprzewidywalność odpada) i zapytaniem o plany na wieczór. Oswojony ze strachem przed światem, nauczyłem się wykrywać go u innych i wykorzystywać dla własnych potrzeb. Z drugiej strony zmiana stylu życia wydaje się zadaniem zbyt skomplikowanym, lub zbyt nieprzyjemnym do tego abym chciał cokolwiek w swoim zachowaniu korygować. Dogłębnie przestudiowany Nietzsche pisał o odwadzę do tego by znieść samotność własnych myśli, ale zapomniał dodać, co należy zrobić, gdy i ten stan świadomości człowiekowi spowszednieje. Wszystko płynie.
Jak tak dalej pójdzie to jedyne notki jakie będę tu wstawiał będą po koncertach, z czego 90% po występach Comy. Jak dalece posunął się mój fanatyzm niech świadczy fakt, że skróciłem swój świąteczny pobyt u Elżbiety II po to by móc rozkoszować się piątkowym i sobotnim koncertem w Zabrzu. O mały włos bym opuścił ten piątkowy, po tym jak z przyczyn technicznych nie mogłem odlecieć w czwartek. Samolot miał jakieś problemy z ładownością i 12 osób, które jako ostatnie przeszły odprawę musiały czekać na wylot do następnego dnia. Mimo wszystko fraza o tym, że kto późno przychodzi ten sam sobie szkodzi w tym wypadku nie zadziałała. W ramach rekompensaty za uszczerbek na i tak mocno już skrzywionej psychice dostałem bilet in blanco, 100 euro i zapewnienie na piśmie o tym, że zostaną mi zwrócone pełne koszty za hotel jak tylko przedstawie odpowiedni rachunek. Po upewnieniu się, że nie istnieją ograniczenia dotyczące wyboru hotelowego lokum postanowiłem pójść najdalej jak można i wynająłem sobie pojedynczy pokój w 4 gwiazdkowym hotelu za 110 funtów za noc. Przed absolutnym pójściem na całość i usadowieniem się w czymś z meblami z XIX wieku i lokajami wnoszącymi walizki do pokoju powstrzymała mnie jedynie własna zdolność kredytowa, a szkoda, bo nawet jeżeli kiedykolwiek uda mi się dojść do naprawdę dużych pieniędzy to i tak nie wydam małej fortuny na to by przez kilka chwil połechtać własną próżność. No, ale 4 gwiazdki to i tak ciągle jeszcze odległa dla mnie perspektywa, o czym świadczy choćby fakt, iż aparatura pozwalająca na dokładne ustawienie temperatury wody pod prysznicem, drgające łóżko czy światła zapalane fotokomórką pozostawiły mnie w osłupieniu porónywalnym z tym jakiego doświadczać musieli afrykańscy wodzowie mamieni tanimi błyskotkami kolonizatorów, że już nie wspomnę o laptopie na biurku czy telewizji kablowej, które choć u wielu powszechne dla mojego codziennego lokum ciągle niedostępne. Jako prosty człowiek nieprzywykły do luksusu wykorzystałem również okazję do darmowego napchania się w bufecie i popodpatrywania w hotelowej restauracji młodych, pięknych i bogatych, zaś do dopełnienia doskonałej nocy zabrakło jedynie darmowego alkoholu, co zmusiło mnie do nocnej eskapady do pobliskiego Tesco po dobrą i tanią szkocką whisky. Dzień później było już zwyczajnie i bez większych przygód, gdyż po śniadaniu wróciłem na lotnisko, a już w Polsce nie tracąc czasu na zbyt wylewne przywitania rzuciłem bagaże i z miejsca udałem się na spotkania z chłopcami organizującymi ruch nieustającej afirmacji nocy i dnia. Wisienka na pysznym torcie przypadła jednak na dzisiaj (a właściwie wczoraj) kiedy jakieś 2 tys ludzi - na jedno skinienie Roguckiego - usiadło na ziemi i tak odśpiewało 100 tysięcy jednakowych miast. Na zakończenie niezapomnianego wieczoru przyszło mi jeszcze, po raz kolejny, samotnie pokonywać las w środku nocy, co ciągle jeszcze pozostaje jednym z niewielu doświadczeń, które wzbudzają we mnie autentyczny strach, ale tym razem obyło się bez bliskich spotkań 3 stopnia z bliżej niezidentyfikowanymi osobnikami, zaś przypływ adrenaliny związany z osobliwym spacerem pozwolił na przejrzystość umysłu, a co za tym idzie na zdolność do przemienienia ostatnich doświadczeń w formę pisemną. To tyle ckliwych i zarozumiałych zapisków - chwilowo - niezwykle spełnionego człowieka.