Dzień prawdy przede mną. To, że w ciągu dłuuuuuuugiego weekendu nie zszedłem na zawał, albo inną konsekwencję nadciśnienia tętniczego to nieomal cud, ale skoro do tej pory się udawało to jeszcze i dzisiaj zarwę noc, bo sterta wymagająca powtórzenia przed kolokwium ostatniej szansy jest więcej niż pokaźna. Tym co w sobię naprawdę cenię jest reakcja organizmu na stres.To jest, że im bardziej przytłaczają mnie faktyczne (a nie wynajdowane na siłę przez moją skomplikowaną osobowość) problemy to tym lepszy mam humor i nastawienie do życia, a gdyby nie wspomniane materiały do wkuwania to w obecnym stanie niechybnie stałbym się duszą towarzystwa na każdej imprezie. Tak poza tym chciałbym jeszcze zauważyć, że w ostatniej notce udało mi się przewidzieć lekturę obowiązującą na maturzę, a skoro tak dobrze mi idzie to niech wszystkie roczniki 88 (swoją drogą te dwie cyfry sprawiają, że o swojej maturze zaczynam myśleć jak o wydarzeniu z minionej epoki) przygotują się na list do przyjaciela opisujący wrażenia z wakacji, albo każdy inny list plus rozprawkę o wyższości dużego miasta nad wsią (jakby Wam przypadkiem nie poszło to zawsze możecie, za drobną opłatą (w ostateczności mogą być dobra luksusowe (tj. piwo Karpackie albo wódka Wyborowa, dziękuje) skorzystać z pomocy kwalifikowanego anglisty, nie ma za co). Więcej grzechów nie pamiętam...