Skoro już tak zacząłem o Nietzschem, to jego innym ciekawym aforyzmem był ten o poetach, którzy bezwstydnie eksploatują własne emocje. Ostatnimi czasy, coraz częściej odnoszę wrażenie, że i ja mógłbym zacząć handlować swoimi odczuciami, choć dzisiaj będzie gratisowo, bo czego się nie robi dla fanów :
Bar "Pod Żyrafą" ; tuż przy Stadionie Śląskim. Mocno podchmielony młodzieniec, wrzuca kolejne monety do szafy grającej. Po przesłuchaniu całej serii mocno hardcorowych kawałków Metallici, Slipknota, Korna i tym podobnych, podlewany mocnym piwem w oparach słabych papierosów nieszczęśnik pada na stół. Swojego czasu na playliście doczekuje się Kostek Yoriadis i zaczyna się. Co najwyżej niebanalna piosenka o niespełnionym uczuciu nabiera nagle autobiograficznych właściwości. Jakkolwiek abstrakcyjnie do tej pory brzmiący termin "złamane serce" jest jedynym jakie w tym momencie pozwala określić stan ducha nieszczęśnika. Odczucie zarezerwowane dla 14 latków, których koleżanka nie zaprosiła do namiotu podczas wakacyjnego obozu, rodzi się w liczącym blisko ćwierćwieku istnieniu, którgo ktośtam nie zaprosił do dzielenia radości i smutków codziennej egzystencji. Zaczyna się od wszechogarniającego poczucia chłodu, którego zwieńczeniem są drgawki porówynywalne do skrajnego wyziębienia, albo silnej choroby alkoholowej. Kolejny etap jest bardziej metafizyczny i polega na uciekaniu myślami w różne przypadkowe wspomnienia, których jedynym wspólnym mianownikiem jest ich skrajnie negatywny charakter. Wtedy do głosu dochodzi melancholia, która każe nieco poużalać się nad sobą, to zaś sprawia, iż psychika zwycięża fizyczność i stworzenie ludzkie zaczyna wilgotnieć. A kiedy głos w tle pyta o wartość człowieka bez Boga w sercu, subtelny płacz zamienia się w absolutnie niekontrolowane szlochanie. Już nie tyle wszystko płynie, co wszystko spływa. Całe zło tego świata, które od - nie pamiętam kiedy - postanowiłem dźwigać na swoich barkach, zostaje bezpowrotnie zrzucone. Dogłębne katharsis i mentalne oczyszczenie stają się faktem. Zażenowani i zdziwieni klienci baru udają, że nie widzą mentalnie złamanego człowieka, choć tak naprawdę ich percepcja nie może być ani trochę dalej od rzeczywistości. Z perspektywy kilku godzin to jedno z najlepszych doświadczeń jakie mi się kiedykolwiek przytrafiło, zaś niezdolność do płaczu uważam za najważniejszy powód dla którego brzydcy żyją o blisko 10 lat krócej niż piękne. Nie wiem czy to bardziej z wyrachowania, czy z chęci ratowania własnej dumy, ale już nigdy nie zakwestionuje męskości płaczącego faceta. Po czymś takim może już być tylko lepiej, bo jak mawiał Wieszczu, w którejś tam części Dziadów :"Kto nie zaznał goryczy nie razu..." ten nie ma co liczyć na to co najlepsze na tym i po tym najlepszym ze Światów. Już się nie mogę doczekać...
Dobra, ale poczekaj, bo jestem trochę wystrzelony w kosmos i nie zrozumiałem do końca - popłakałeś się? Bo jak tak to nie wiem czy możemy być dalej sieciowymi kolegami...
Równie dobrze mógł być to Boeing nie bar (też na b), choć nie aż tak widowiskowo i tego katharis brakuje. A ta teoria o związku długości życia z wylewaniem (bądź nie) łez, jeśli prawdziwa - coż, trzeba by przestać.
BSe
02 maja 2007 o 09:42
chyba bym się nie odważyła tak publicznie rozkleić...
Konti, powiedz, że jestem głupia, ale nie rozumiem zdania zacytowanego przez serducho... Brzydcy żyją 10 lat krócej bo płaczą, czy dlatego, że nie płaczą? Czy może w tym zdaniu chodzi o pięknych? // Naładowana emocjami notka. Męskość płaczących mężczyzn jest nie do zakwestionowania.
Dodaj komentarz