Mam wrażenie, że wszystko dookoła mnie dzieje się jakby obok. Przeklęta percepcja każe widzieć wszystkich dookoła jak postaci, którym ktoś napisał scenariusz, z którym ja sam już doskonale się zaznajomiłem. Kolejne upomnienia o to by zamknąć w końcu semestr zimowy są nie tyle ostrzeżeniem przed faktyczną możliwością skreślenia z listy studentów, co uatrakcyjnieniem widowiska, które i tak skończy się happy endem. Wchodzenie w bliższe kontakty z płcią przeciwną już nie są motywacją do pracy nad samym sobą, a jedynie powtarzaniem pewnych schematów zachowań tj. nawiązanie kontaktu wzrokowego, uśmiech, wymiana uprzejmości, postawienie drinka i poczęstowanie papierosem (po upewnieniu się, że "wybranka" pali, ale ostatnio wybieram tylko te "niezdrowo się prowadzące" więc i ta nieprzewidywalność odpada) i zapytaniem o plany na wieczór. Oswojony ze strachem przed światem, nauczyłem się wykrywać go u innych i wykorzystywać dla własnych potrzeb. Z drugiej strony zmiana stylu życia wydaje się zadaniem zbyt skomplikowanym, lub zbyt nieprzyjemnym do tego abym chciał cokolwiek w swoim zachowaniu korygować. Dogłębnie przestudiowany Nietzsche pisał o odwadzę do tego by znieść samotność własnych myśli, ale zapomniał dodać, co należy zrobić, gdy i ten stan świadomości człowiekowi spowszednieje. Wszystko płynie.