Bez tytułu
Zwyczajowo smutnemu i przygnębiającemu Śląskowi, z trzydniową żałobą jakby bardzo do twarzy. Chamstwo, frustracje czy poczucie beznadziei, zastąpił żal, smutek i wyciszenie (o ile można mówić o wyciszeniu w 4 milionowej aglomeracji) w refleksji po tym co wszyscy przecież widzieli, i o czym dokładnie zdążyli pogadać przez weekend. Jakby w pragnieniu oczyszczenia sumienia, wiele-mogący wysłali dziś kogo tylko się dało do zrzucania śniegu z dachów, a na drogach kursowało więcej pługów śnieżnych i koparek niż wcześniej w ciągu całego miesiąca. Z okien saloników prasowych biją po oczach zdjęcia poszkodowanych i patetyczne tytuły o skali tragedii, ale tym razem brukowce chyba się nie wstrzeliły, bo tak naprawdę nikt już nie chce tu o tym słyszeć. Nieomal sadystyczne wyliczanie kolejnych trupów, i podkreślanie dramatycznych rozmów telefonicznych spod gruzowisk, budzi bardziej wstręt i obrzydzenie do opisujących niż wstrząs czy poczucie empatii mający zwiększać sprzedaż periodyków. Wszystko jest jakby spokojniejsze, bardziej dostojne i refleksyjne zarazem. Znajomy mówi, że podobną atmosferę dało się tu odczuć kiedy zmarł Papież, przez co znowu się dokonuje to swoiste, zbiorowe katharsis. Nikt nikomu nie musi niczego powtarzać, każdy wszystko doskonale wie, i jest świadom tego, że inni też wiedzą. Dlatego tak szczerze i komfortowo, pozostawieni sam na sam ze swoimi myślami, sobie wszyscy dzisiaj pomilczeli, i również z tego powodu mogłem sobie uświadomić, jak szalenie płytką i nieadekwatną forma komunikacji bywają nawet najstaranniej dobierane słowa. Coś jest w tym kraju...