Kto mi wrzucił Szaranowicza na słuchawki...
Aż se dzisjaj wcześniej wstałem coby odrobine zaleczyć narodowe kompleksy (innych nie posiadam !) i conieco polepszyć nadwątlane morale przed zbliżającym się weekendem. Robert K. nie zawiódł moich oczekiwań i kac po wczorajszym maratonie piłkarskim jakby zelżał. W ogóle ostatnio jakby bardziej zajmuje mnie rzeczywistość medialna (czytaj sportowa) niż własna, a kolejna nota tu to bardziej chęć urozmaicenia życia wewnętrznego niż jakkolwiek naiwnie motywowana potrzeba jestestwa pragnącego zmaterializowania (ucyberprzestrzenienia ?!) własnych myśli i refleksji dotyczących tego co tu i teraz. Dopiero co wróciłem ze Szczecina, gdzie tyleż zwiedzałem i poznawałem różne zakamarki portowego miasta co zapewniałem sobie znaczący zwrot w moim życiorysie i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to od 5 października dołącze do jakże nielicznego (a przez to jakże ekskluzywnego !) grona blogowiczów, ale w szczegóły na razie się nie zagłębie (nie Magna, nie przejde na wegetarianizm !). Ta wyprawa to w ogóle temat na osobną notke, ale jak słusznie zauważyla Naamah, jak jest dobrze i miło to szersze rozpisywanie się nad tym przychodzi ze sporym trudem, a ja dodam jeszcze od siebie, że wg. mnie wszystko co się na ten temat spłodzi brzmi cokolwiek banalnie i pusto, ale historie z kąpielą w hipermarketowej toalecie i przejazd w pierwszej klasie biletem na osobowy to historie zaiste godne opisania w jakiś bardziej literacki sposób (że nie wspomne o nieudanej próbie wymuszenia od Multikina 2 biletów w cenie jednego ( a właściwie nie tyle biletów co samego wstępu do sali projekcyjnej)) i jak tylko uchwyce jakąś wene to nie omieszkam spłodzić czegoś tyleż prostego w treści co wyszukanego w formie. Rzekłem !