Pałaszuje sobie kasze z mięsem, i nie byłoby w tym niczego wartego opisania, gdyby nie fakt, iż każde kolejne przełknięcie sprawia mi nieomal fizyczny ból. Jestem bardzo głodny, dlatego nabieram kolejną łychę, tym razem jednak wyczuwam językiem coś co najpewniej odpowiada za wspomniane trudności. To coś jest twarde i śmiesznie trzeszczy przy kontakcie z podniebieniem. Wypluwam. Okazuje się, że miałem w ustach coś więcej niż 2 składniki staropolskiej potrawy. Jakby nie dowierzając własnym oczom, sprawdzam po raz drugi, ale tak naprawdę wiedziałem już za pierwszym razem. Zęby !!! Ludzkie. Nie moje. Wyglądają jak mleczaki, albo takie w sztucznej szczęce. Przeczesując zawartość miski przekonuje się, iż podobnych niespodzianek są tam dziesiątki. Siekacze, trzonowce, ludzkie, zwierzęce, białe, pożółkłe, przebarwione, czarne od zaawansowanej próchnicy i właściwie w każdym rozmiarze. Zaczynam się dusić. Robi mi się niedobrze, wszystko dookoła zaczna wirować i wymiotuje...
Budzę się przepocony, zniesmaczony, z bolącym gardłem i poczuciem nieprawdopodobnej realności przeżycia. Przez moment zastanawiam się nad ukrytą symboliką tego przekazu, ale rzut okiem na kalendarz prawie wszystko mi wyjaśnia. Ma ktoś sennik ?!