Wooden Jesus
Ważne Święto było wczoraj. Już po raz drugi w moim skromnym przybytku możecie uświadomić sobie istnienie NAJBARDZIEJ DEPRESYJNEGL DNIA RLKU. Jeżeli nie doznaliście wczoraj jakiegoś naprawdę poważnego załamania nerwowego, albo przynajmniej realistycznych myśli samobójczych to przepadło. Następna szansa dopiero w 2007, a mając na uwadze to jak bardzo stacza się ten najlepszy ze Światów, to mam poważne obawy, iż za rok to już nie będzie to samo. Wierni czytelnicy zapewne pamietają, ze przy tej samej okazji rok temu lobbowałem za zjazdem ku czci tego wszechobecnego tutaj stanu, ale mając na uwadzę, iż moje działania w tej sprawie są równie skuteczne jak Kaczyńscy pod koszem, to pozwalam przejąć inicjatywę komuś o potencjale Kobyego Bryanta, licząc na to, że moze za rok będę w stanie ufizycznić sobie, przynajmniej fragment czegoś (kogoś) co w jakiśtam sposób kształtuje mnie już od ponad 3 lat. Tak poza tym to humor raczej dobry, co tylko potwierdza moją wrodzoną nieumiejętność do właściwego świętowania z jakiejkolwiek okazji. O barowych perypetiach na razie cichosza, gdyż jak na złość w ten weekend było strasznie zwyczajnie, i jeśli nie licząc efektownej bójki z udziałem noży, ksatetów i innych metalowych gadżetów, to także podejrzanie spokojnie. Czuje, że robię to co lubię, ale wiem, że mogę robić rzeczy dużo większe, dlatego w poczuciu egzystencjalnego nienasycenia, oddam się poważnie opóźnionym przygotowaniom do sesji, która wg synoptyków może dać w dupę dużo dotkliwiej niż ta marna namiastka Syberii za oknem.