Down in Mexico
Piątkowy wieczór w ciekawym towarzystwie, przy reggae i przyzwoitej acz nie upijającej dawce rumu z colą wprawił mnie w nastrój silnie optymistyczny, co przy jednoczesnej potrzebie uzewnętrznienia się w cyberprzestrzeni pozwala na wynurzenia o niespotykanej tu od dawna dozie pozytywnych wibracji. Jak słusznie zauważył Sang, nie jest tak najgorzej i tak na dobrą sprawę to najważniejszym czynnikiem wpływającym na mój zły nastrój jest przeciągające sie w nieskończoność zamykanie ostatniego roku. Powoli zaczynam dostrzegać światełko w tunelu, ale sukces kampanii wrześniowej będzie ode mnie wymagał pobudzenia do życia wszystkich pokładów samodycypliny i regularności w przyswajaniu materiału do egzaminów oraz potencjału twórczego przy dopisywaniu kolejnych rozdziałów pracy licencjackiej. Na głębszą analizę życia osobistego przyjdzie jeszcze czas, bo tak naprawdę zmieniłem się dużo bardziej niż mogłyby na to wskazywać ostatnie wpisy, które z perspektywy czasu wydają mi się mało oddającymi to co faktycznie we mnie siedzi. Taaa...