Każdy dzień daje znak, że zatrzymał się...
I znowu Coma. Jak tak dalej pójdzie to będę musiał zmienić nika na jakiegoś bardziej zaangażowanego muzycznie. Jedyny negatyw kolejnego występu łódzkich rockmenów to okrutnie uświadamiające poczucie przemijającego czasu, kiedy jadąc z wiernymi druhami tramwajem, omawiając sprawy studencko-zawodowe łapie się na tym, że rozegzaltowane panny, gdzieś w głębi, z których najstarsza nie ma nawet 15 lat, też jadą na ten koncert, też sobie nucą znajome dźwięki, i jakby podświadomie dają do zrozumienia, że tego typu rozrywka jest przede wszystkim dla nich oraz ich rówieśników.
Z większością swoich jakoś nie mam nic wspólnego i raczej nie zapowiada się bym w najbliższym czasie mógł mieć. Dostrzegając banalność swojej egzystencji nie mogę też nie być świadomym tego, że nie znam nikogo w swoim wieku, kogo życie wydało by mi się godne powielania na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Najgorzej u tych co bez szkoły, i bez pracy, ale to zbyt smutny temat na dziś. Ci co się tylko uczą jeszcze nie wiedzą, że mijają im chyba najlepsze dni młodości, poza tym kontakt z takimi mam coraz rzadszy. Mój obecny świat to studenci ostatnich lat, zaprzedający duszę diabłu dla przysłowiowej miski ryżu. Wygląda to tak. Dom -praca-szkoła, dom-praca-szkoła, bardzo czasem jakaś impreza na której i tak mówi się o pracy, gdzie szczytem szpanu jest wysłanie kogoś na szkolenie do stolycy, albo prawo do kierowania służbowym autem. Ostatnio popularne jest też to kto został tatą, albo mamą, co u innych w obecności zainteresowanej/zainteresowanego budzi zawsze spore zainteresowanie, i nieco mniej naturalny entuzjazm, zaś na osobności mało kto potrafi nie rzucić kąśliwego, pełnego ironii i jadu komentarza na temat towarzyskiej degradacji "szczęśliwych rodziców". W takich chwilach najchętniej puściłbym pawia na samych "życzliwych komentatorów", ale natura zakłamanego obłudnika ciągle jeszcze gdzieś we mnie siedzi i nie pozwala na kompletne odcięcie się od toksycznego środowiska tzw. znajomych. Pewnym problemem jest również brak alternatywy, bo nieomal przesądzona emigracja zdaje się oferować mniej więcej to samo, co najwyżej za większe pieniądze, ale za to z jeszcze większym stopniem skurwysyństwa u koleżeństwa z pracy. W kropce jestem.