I'm shipping up to Boston
To naprawdę dziwny okres w moim życiu. Sporadyczne, spontaniczne, ale naprawdę udane imprezy, tudzież spotkania towarzyskie przeplatają się z prozą życia tak do bólu wyżałowaną i jednostajną, iż czasem mam wrażenie, że mógłbym umrzeć w konsekwencji coraz głębszego popadania w apatię i niezdolność do zrobienia czegokolwiek. Zaczynając od wczesnego podniesienia się z łóżka, posprzątania w swojej norze, czy szeroko rozumianego brania się w garść. W ewentualnej karcie zgonu wpisano by najpewniej uduszenie, a to za sprawą lenistwa tak dalece posuniętego, iż odbierającego ochotę choćby na oddychanie. Nie działają już na mnie żadne płyny stymulacyjne, pobudzacze i inne tam witaminki, choć właściwie bardziej zasadne byłoby powiedzenie, że gdyby nie owe używki to najpewniej przespałbym przynajmniej 1/2 każdej doby, co może w pewnych sytuacjach nie byłoby takie najgorsze, gdyby nie to, że okres mojej największej aktywności życiowej przypada w porach kiedy naprawdę nie za wiele da się załatwić (no, może zakupy w monopolowym, tudzież śledzić na żywo Australian Open). A terminy gonią ! Sesja i cała masa innych zobowiązań edukacyjnych motywuje mnie raczej średnio, samotność nie boli już wcale, ale sam nie wiem czy to dlatego, że stałem się zupełnie samowystarczalny (a raczej nikogo niepotrzebujący), czy po prostu pogodziłem się z losem bezpańskiego kundla, któremu czasem trafią się ochłapy z pańskiego stołu (no, może nie zaraz ochłapy, ale pieczenią w sosie pieczarkowym nazwać tego nie sposób !) i równie nieczęsto ktoś przypadkowy podrapię czulę za uchem. Sam już nie wiem co jeszcze. Coś czuję, ze w najbliższym czasie w moim przytulnym cyber kąciku coraz więcej będzie o dupach, i coraz mniej o alkoholu, który w ostatnim czasie przewijał się właściwie zawsze, a z którym jakiś czas temu postanowiłem sobie solidnie dać spokój , i jak na razie jakoś się trzymam, za co organy wewnętrzne są mi nieopisanie wdzięczne. Dziękuję za uwagę.