Feel good hit of the summer
Codzienność dostarcza mi przeżyć tyleż przyjemnych co śmiertelnie nudnych i płytkich, dlatego też, aby ustysfakcjonować liczne rzesze fanów postanowilem sięgnąć pamięcią do ciągle żywych i silnie oddzialywujących wydarzeń z niedalekiej przeszłości, przeszłości, przeszłości...
Witajcie w Bulins ! Królestwie tandety, taniej rozrywki, szybkiego jedzenia, niezobowiązujących kontaktów międzyludzkich (dowolnych zestawień), rodzinnych wakacji i tego wszystkiego, co uosabia najniższa forma szeroko rozumianego konsmpcjonizmu. Jest tu właściwie wszystko co mogłoby symbolizować kulture plebsu z początku XXI wieku. Są restauracje ze śmietnikowym jedzeniem, dyskoteki z chętnymi chłopcami i łatwymi dziewczynami, lokale z czarną muzą i białymi proszkami, czy też bary o wystroju tak odstręczającym, iż tylko hektolitry Cidera są w stanie zoobojętnić wrażliwą dusze pseudointelektualisty szukającego w tym miejscu czegokolwiek dla siebie. Równie liczne zjeżdżalnie, karuzele, salony gier czy chociażby gokarty to mimo wszystko rozrywki dla dzieciaków i na dłuższą mete, próba zatracenia się w tym całym infntyliźmie kończy się raczej moralnym kacem, aniżeli westchnieniem ulgi czy też czymkolwiek pozytywnym.
Są też plusy ! Najprzyjemniejsze zaskoczenia to te, kiedy okazuje się, że pluszowy misio, barman zza lady a nawet sprzątaczka to nie tylko rodacy, krajanie i szeroko rozumiane ziomki, ale także magistry psychologii, architektury, prawa czy innych interesujących wydziałów, będący swoistym balsamem (fakt, iż cholernie płytkim i małostkowym niczego nie zmienia) na podrażnione ego studenta, który czuje jak jego potencjał intelektualny zatraca się w prostym jak filozofia życiowa Renaty Beger charakterze wykonywanego zajęcia, i że któregoś dnia dokona jakiejś okrutnej rzeźi na klientach, którzy tak strasznie kochają zachodzić mu drogę, kiedy ten w pocie czoła i ze łzami w oczach zwozi 1040542352639549235620 wózek, wypchany tackami, talerzami i inną "porcelaną", którą - jak slusznie zauważył jeden z menadżerów - taniej jest potłuc niż umyć. Przyjemnie jest też w dniach wypłaty (czy fakt, że o pieniądzach wspomnialem na poczatku wyliczanki swiadczy o tym, ze sie zaprzedalem ?!), spacerach po plażdy, na wieczorkach zapoznawczych i imprezach o charakterze libacyjnym (opini o tych ostatnich nie zmieni przedsylwestrowa przygoda, w której nasz bohater nadepnął gołą stopą na rozbity kieliszek i przebił skóre, aż do kości (4 szwy, ale kto by tam liczył) czym wprawił w podziw wszystkich zgromadzonych i stał się czołową postacią w opowieściach rodaków na kolejne 24 godziny), ale z drugiej strony czasu na refleksje, kontemplacje, czy w jakikolwiek sposób bardziej rozwijającą formę rozrywki najzwyczajniej w świecie brakuje.
Trudno sie tu myśli, jeszcze trudniej wyraża to wszystko z czym można się tu spotkać, jednak bez wątpienia jest to szkoła życia przez duże "s" i miejsce dalece bardziej motywujące do działania (bo choć jest glupio to nie sposób odmówić temu miejscu pewnego blasku i zludzenia czegos bardziej ekskluzywnego) niż szare i smurne blokowiska Śląska. c.d.n...