Jeden dzień, jedna noc, a w życiu jakby...
Rozpiera mnie wena twórcza. Miałem tego nie pisać, bo każdy by mi powiedział, że imituje Sanga (tzn. chciałem to teraz napisać, i wkleić powiedzmy za miesiąc, tak jak częstokroć robie z wieloma notkami, tak aby miec absolutną pewność, że realne środowisko na pewno nie wie, że ja to ja), ale później uznałem, ze to nie może czekać no więc voila ! No więc ja też byłem dzisiaj w lesie. Nie na rowerze co prawda, ale za to z sześciopakiem Tyskich i nowopoznaną przyjaciółką Rosalindą (autor bloga zastrzega sobie prawo do zmiany danych osobowych bohaterów jego opowieści przyp. względy bezpieczeństwa), ale jako, że Rosalinda ma ostatnio sporo na głowie (jej brat Enrique jest ścigany przez FBI) to musiała wrócić wcześniej, tak by móc wesprzeć swoją matke Juanite, która zdaje się odchodzić od zmysłów, czemu się zresztą nie dziwie, no ale do rzeczy. Tak właściwie to Rosalinda nie poszła ze mną do lasu. No więc po odprowadzeniu Rosalindy do jej hacjenty i pożegnalnej wymianie uścisków i innych takich, zostałem sam na sam, ze swoimi buteleczkami, które to buteleczki zabrałem w las, tak by w spokoju i na łonie natury móc rozkoszować się ich niebiańskim smakiem. Szukałem bowiem samotności i odosobnienia, gdyż choć cenie sobie dobre towarzystwo to nade wszystko uwielbiam spędzać czas sam ze sobą, kiedy to myśli układają się w logiczną całość, i w ogóle jest tak jakoś mocno psychodelicznie, a jednocześnie swojsko i miluchno ! Niestety. Pomimo tego, że obtarłem się okrutnie o gałęzie, kiedy to przeczesywałem teren, tak by jak najbardziej oddalić się od najczęściej uczęszczanych szlaków, i choć staralem się być cichutko jak Soulfly na swojej ostatniej plycie to i tak mnie odszukali ! A taki ładny staw znalazłem, a przy nim nie mniej urodziwy pień, na którym to pniu usadowiłem swe nie mniej zgrabne cielsko i kiedy począłem otwierać pierwszą pianke jakiś zbłąkany rowerzysta (gdyby nie fakt, że owy jeździeć wcale mnie nie zbluzgał, to bym przysiągł, że spotkałem dzisiaj Cudowne Dziecko Elbląga przyp. Cudowne Dziecko Bytomia), omal nie potłukł mojego preśes, ale na szczęście obyło się bez rozlewu krwi, że o piwie nie wspomne i każdy z nas poszedł własną drogą. Właściwie to ja tam zostałem, ale z drugiej strony nie psujmy dynamiki. Później... No więc później była jakaś babcia z wnuczką (niewiedzieć czemu wnuczka na mój widok schowała się za babcie, a babcia za dziadka - żartuje nie było dziadka !), która to babcia uczuliła mnie przed śmieceniem i niedbaniem o środowisko naturalne : "Kawaler (prorok jaki czy co?) piwko wypił, a buteleczek nie ma kto pozbierać ?". Te butelki nie są moje - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - po czym pociągnąłem kolejny łyk, czym dałem babci do zrozumienia, jak twardym jestem przeciwnikiem i jak trudno będzie mnie złamać i nakłonić do odwalania brudnej roboty. Później było mi troche glupio, gdyż skądinąd poczciwa kobita, sama zebrała jakieś 2 bezpańskie butelki i na odchodnym dorzuciła "Chodź Penelopko (nadal przypominam o względach bezpieczeństwa) pan nas chyba nie lubi" - odpowiedziała najgrzeczniej jak potrafiła, ale z wyczuwalnym sarkazmem Pani spacerowiczka, nie mając chyba pewności, co do mojego stanu upojenia, jak również ewentualnych zamiarów wobec obu "dziewcząt". Nie będe wspominał, że ja to bym nawet much nie skrzywdził, choć z drugiej strony miałem wielką ochote rozbić butelke na głowie pewnego "ciapka" po tym jak wystraszł mnie okrutnie swym przeraźliwie głośnym szczekaniem, w samym środku mojej kontemplacji na pniu. HAU!HAU!HAU! - rozniosło się po puszczy, a ja w ułamku sekundy podniosłem się na równe nogi ! "Nie bój się. On nie gryzie." - przekonywał mnie - jakby sam nie wierząc w to co mówi - właściciel tego ślniącego się potwora, który wyraźnie miał ochote coś sobie capnąć (złośliwi koledzy K. Benito i Miguel powiedzieli później, że zapewne psina nigdy wcześnie tylu kości naraz nie widziała ). Uspokojony owym zapewnieniem, wdałem się w krótką rozmowe na temat miejscowej drużyny FC BARCELONA, której to koszulke dzierżył na sobie wspomniany psiarz. Później już było spokojnie, i po tym jak "rozszumiało się" na dobre zacząłem biegać po okolicznym gaju, w celu doprowadzenia siebie do jakotakiego porządku przed tym jak wróciłem do siebie i poszedłem spać ! Niby nic wielkiego, ale dla mnie był to najlepszy dzień roku Pańskiego 2004. Gracias za uwage !