W towarzystwie cuchnących mętów, oszustów, złodziei, damskich bokserów, beznadziejnych pijaków, palaczy opium i innej kanalii wielkomiejskiej odnajduję rozkosz i smak życia. W Bytomiu i Zabrzu nader ciężko będzie znaleźć tani bar, którego nie miałem okazji doświadczyć przynajmniej raz. Od stereotypowego lokalu, do którego zabiera się swoją drugą połówkę, albo robi spotkanie z paczką znajomych tego rodzaju miejsca różnią się znacznie.
1) Wystrój – mało czysto, mało estetycznie i bardzo prosto – większość siedzisk zdaje się być starsza ode mnie, zaś ich wymiana uzależniona jest od ilości pijanych klientów, którzy nieodwracalnie uszkadzają meble, które już dawno powinny znaleźć się w odpowiednich muzeach.
2) Asortyment - to jedno z oficjalnych alibi, jeżeli ktoś zbyt wnikliwie dopytuje się czemu tak często odwiedzam tego rodzaju miejsca. Można tam dostać specjały o których nie śniło się polskiej klasie średniej, a nazwy drinków wzbudzają zaciekawienie nawet u najbardziej wprawionych w sztuce nalewania.
3) Ceny - bardzo, bardzo konkurencyjne - w kilku lokalach piwo tej samej kompanii jest tańsze niż w większości delikatesów, a jak jeszcze wziąć pod uwagę ewentualny brak butelek na wymianę to już w ogóle...
4) Ceny - ale nie samym piwem człowiek żyje - podobnie ma się sytuacja z wysokoprocentowymi siekaczami z dolnej półki - jest jedno miejsce, gdzie butelka Wyborowej albo Żołądkowej jest tańsza w barze niż za ladą.
5) Ceny - jedzenie - tanie i dobre - tzn. przede wszystkim tanie, ale jako, że przygotowywane z tych samych półproduktów, które kupuję w hipermarkecie dla własnych potrzeb to jakoś nie widzę różnicy. Marża jest tak niska, iż jest to doskonałe rozwiązanie, gdy lenistwo nie pozwala na mycie naczyń czy przygotowywanie pierogów, bigosu albo gołąbków. W najczęściej odwiedzanych przybytkach ciągle bezskutecznie dopominam się o poszerzenie kulinarnego asortymentu o śledzika i ogórki konserwowe.
No ale jak wszędzie najważniejsi są ludzie. To oni tworzą niezapomnianą atmosferę, która sprawia, że chce się tam wracać, wracać i wracać...
6)Klienci - najczęściej byli górnicy, albo lokalne cwaniaki. Rozmowy są zawsze o przeszłości, bo w przyszłość nie ma sensu spoglądać. Wysokość renty lub emerytury jest już ustalona, choć nie zaszkodzi od czasu do czasu naciągnąć jakiegoś „frajera” ; ale nie mam pojęcia ile w tych opowieściach faktycznych zdarzeń, a ile wyssanych z palca historii mających pomóc w budowaniu wątpliwej reputacji. Podobnych do mnie tj. szukających wrażeń młodzieńców raczej nie dostrzegam.
7) płeć piękna - prawdziwa rzadkość - nigdy nie spotkałem tam atrakcyjnej rówieśniczki, a tak właściwie to chyba nigdy nie spotkałem tam jakiejkolwiek dziewczyny w moim wieku. Jeżeli już się ktoś trafi to albo córka któregoś z mężczyzn, wyczuwająca okazję do wyproszenia od ojca parę złotych, albo jakaś wywłoka która swym istnieniem zaprzecza wszystkiemu co kobiece. Łatwiej dorobić się miliona dolarów wykładając towar w Biedronce niż znaleźć tam kogoś z kim można by stworzyć zdrowy związek.
8) Osobliwości – o nich musiałbym kiedyś stworzyć osobną notkę. Jak jestem w nastroju to częstuje takiego papierosem i wsłuchuje się w różne wciągające opowieści ludzi z przeszłością. Fetysz taki.
9) Obsługa - próżno tu wypatrywać uroczych kelnerek czy wystrojonych barmanów - najczęściej są to panie na emeryturze. Wystarczająco stare, by stracić nadzieję na robienie czegoś lepszego i wystarczająco młode, by obsłużyć klientów, i od czasu do czasu wywlec z baru tych najbardziej wstawionych. Jako, że najczęściej nie omieszkuje wymieniać doświadczeń i przemyśleń z koleżankami po fachu to prawie wszystkie bardzo mnie lubią, a jedna nawet obiecała zapoznać mnie ze swoją siostrzenicą. Biedne dziecko.
Chciałem tylko dać znać, że żyję i że pewnie coś spłodzę jak tylko uda mi się dostać hasło do bloga, ewentualnie gdzieś się przetransferuje choć nie wiem czy na pisanie w nowym miejscu starczy mi motywacji.
BanShee
04 lipca 2007 o 13:25
nie ma jak ogórkowa z baru mlecznego :)
sang
02 lipca 2007 o 23:12
U nas w przypadku takich met plusem jest jeszcze lokalizacja - zwykle takie knajpki znajdują się na osiedlu. Taniej za dzierżawę. Wystarczy przerobić salon fryzjerski, który splajtował. Bo pióra tnie się rzadko, a pić trzeba.
Prawie poczułam się zachęcona. Masz dar przekonywania. Nie próbowałeś nigdy robić w reklamie? ;)
PS: kiedyś, kieeeedyś dawno temu w odległej galaktyce miałam mp3 ze swym jazgotem, ale teraz wstyd się do tego przyznawać, więc zakopałam ją w najgłębszych zakamarkach twardego dysku :)
nowe blogi śmierdzą.
cmokas
Dodaj komentarz